Od 1 stycznia 2015 r. w Niemczech obowiązuje minimalna stawka godzinowa. Okazuje się jednak, że jej wprowadzenie może być, według stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy, złamaniem unijnej zasady swobodnego świadczenia usług.

Od początku roku płaca za godzinę pracy na terenie Niemiec nie może być niższa niż 8,5 euro brutto. Tyczy się to nie tylko samych Niemców, lecz także zatrudnionych zgodnie z prawem pracowników z zagranicy. O ekonomicznym wpływie niemieckiego prawa na polskie firmy rozprawia się od końca 2013 r., czyli od momentu, gdy koalicja CDU/CSU i SPD zapowiedziała wprowadzenie wynagrodzenia minimalnego. Eksperci byli podzieleni. Część przekonywała, że pracodawcy legalnie zatrudniający cudzoziemców zazwyczaj i tak płacą im więcej. Inni natomiast uważali, że części firm nie będzie stać na podniesienie płac i będą zatrudniały na czarno albo upadną. O tym, czy rzeczywiście tak się stanie, dowiemy się najwcześniej za kilka-kilkanaście miesięcy. Na przykładzie branży transportowej już teraz widać jednak inny, negatywny aspekt niemieckich regulacji.

Z wykładni przedstawionej przez stronę niemiecką wynika, że minimalną stawkę swoim kierowcom będą musiały zapewnić nie tylko te firmy z siedzibą w Polsce, które ciężarówkami zarejestrowanymi w Polsce wożą paczki po RFN (tzw. transport kabotażowy). Zrobić to będą musiały także te, których kierowcy jedynie przejeżdżają przez terytorium Niemiec, np. w drodze do Francji.

– Kwestie finansowe to tylko jeden problem, drugim jest bardzo rozbudowana biurokracja – zauważa Paweł Trębicki ze spółki Raben Polska. Chodzi o składanie w stosownym urzędzie (Zollamt) odpowiednich deklaracji dotyczących przestrzegania regulacji o płacy minimalnej i listy zatrudnionych pracowników. Do tego, jeżeli niemieccy urzędnicy zażądają okazania dokumentów potwierdzających deklaracje, np. umów o pracę czy zasad wynagradzania pracowników, polska firma będzie musiała je dostarczyć. Po niemiecku. Jeśli na którymś etapie firma się potknie, zapłaci 30 tys. euro kary. Jeśli okaże się, że łamała przepisy dotyczące minimalnego wynagrodzenia, bo np. jej kierowca tylko przejeżdżający przez terytorium Niemiec, zarabiał mniej niż 8,5 euro za godzinę – zapłaci aż 500 tys. euro kary.

MSZ pisze do ambasady

Stefan Schwarz, prezes stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy uważa, że takie działanie może być złamaniem prawa. – Dziwi mnie to, bo dotychczas Niemcy raczej nie utrudniali działalności polskim firmom i nie naruszali prawa wspólnotowego. Tymczasem zaproponowana interpretacja jest wbrew zasadzie swobodnego świadczenia usług na europejskim rynku – mówi. I dodaje: – Mam nadzieję, że ta interpretacja zostanie zmieniona, bo narusza unijne zasady delegowania pracowników, wprowadzając nadmierne bariery administracyjne, które utrudniają świadczenie usług przez zagraniczne firmy.

Dyrektywa dotycząca delegowania pracowników harmonizuje systemy prawne poszczególnych państw i pozwala m.in. na to, by pracownicy krótkotrwale przebywający za granicą (do tygodnia) nie byli objęci przepisami o krajowej stawce minimalnej.

Jasności co do intencji strony niemieckiej nie ma też polski rząd. MSZ już 19 grudnia przesłał do ambasady RFN w Warszawie notę z prośbą o informacje o tym, jak powinna być stosowana nowa ustawa. „Zwłaszcza w odniesieniu do usług międzynarodowego przewozu drogowego towarów, w tym kabotażu i tranzytu, świadczonych przez podmioty zagraniczne na terenie Republiki Federalnej Niemiec”. Odpowiedzi resort jeszcze nie otrzymał. Również resort infrastruktury poprosił Komisję Europejską o interpretację tych przepisów i wyjaśnienie, czy są zgodne z unijnym prawem.

Niemieccy kierowcy zamiast polskich?

Piotr Krawiecki, prezes firmy spedycyjnej DSV, przyznaje, że dopóki strona niemiecka nie przedstawi innej wykładni, jego firma i jej podwykonawcy będą skrupulatnie wypełniać deklaracje. Ale wskazuje też na inny aspekt. – Firmy transportowe – w przeliczeniu – i tak płacą swoim pracownikom więcej niż 8,5 euro za godzinę, ale ustawa o pensji minimalnej odnosi się tylko do zasadniczej części wynagrodzenia – tłumaczy. Tymczasem pensja kierowcy ma wiele składników: część zasadniczą, premie, dodatki za liczbę przejechanych kilometrów, a w przypadku osób jeżdżących za granicę także diety.

Co to oznacza w praktyce? Że zamiast wysyłać polskich kierowców do Niemiec, taniej będzie zatrudnić niemieckich, bo im np. nie trzeba wypłacać diety.