Ustępstwo jest tak naprawdę w interesie Niemców, bo nie dość, że wozimy bardzo wiele niemieckich towarów, to jeszcze zaopatrujemy się w dużej mierze w niemieckie ciężarówki – twierdzi w rozmowie z wnp.pl Marek Kuźnia, prezes firmy transportowej Kuźnia Trans.
Przewoźnicy drogowi: płaca minimalna uderza w samych Niemców

Jak przewoźnicy drogowi postępują wobec niemieckiego wymogu, zgodnie z którym płaca minimalna kierowcy za godzinę pracy na terenie Niemiec powinna wynosić 8,5 euro?

– Na razie zgodnie z zaleceniami Niemców zarejestrowaliśmy się w Federalnym Urzędzie Pracy. Jako firma, wysłaliśmy tam listę wszystkich zatrudnionych kierowców – w liczbie 180 – bo wszyscy jeżdżą przez Niemcy, jak nie tranzytem, to docelowo.

Niemniej cała ta sytuacja jest dla nas niezrozumiała. Nie wiem, jak to możliwe, że jeden kraj Unii Europejskiej może decydować o zarobkach w innych krajach?

W przypadku takich firm jak moja, umiejscowionych na Górnym Śląsku, jest to bardzo dotkliwe. Bo nasz region gospodarczo jest bardzo mocno związany z rynkiem niemieckim. Wozimy bardzo dużo towarów z niemieckich fabryk, które u nas powstały, szczególnie z zakładów wchodzących w skład przemysłu motoryzacyjnego. Tak naprawdę jeździmy więc w interesie niemieckiej gospodarki, a w zamian dostajemy teraz bardzo niekorzystne dla nas przepisy.

Czy w takim razie zamierzacie się do tych przepisów stosować?

– Na razie zarejestrowaliśmy się dla świętego spokoju. Dotychczas musieliśmy się rejestrować w celu otrzymania licencji na przewozy czy opłacenia autostrad. teraz doszedł nowy obowiązek rejestracyjny i z tego się wywiązujemy.

Nie płacicie przecież jednak kierowcom 8,5 euro za godzinę. Czy niemieccy urzędnicy o tym wiedzą?

– Na razie nie mogą tego skontrolować, bo jeszcze nie doszło do pierwszych wypłat. Mamy jeszcze dwa miesiące luzu. Jedyne co mogą skontrolować, to fakt zarejestrowania w niemieckim urzędzie pracy. Jeśli tego nie ma, to ciężarówka idzie na bok, dopóki nie zapłaci się kaucji w wysokości 5 tys. euro.

Natomiast według informacji, które posiadamy, w przyszłości Niemcy w razie kontroli mogą od nas chcieć żądać przetłumaczonych dokumentów dotyczących płac. Jeśli wykażą one, że nie wypłacamy wymaganych stawek, to będą na groziły kary do 0,5 mln euro.

Cały czas jednak, jako przewoźnicy, uważamy taką sytuację za nierealną.

Tak może być, skoro pani premier Ewa Kopacz rozmawiała o tym problemie z kanclerz Angelą Merkel.

– Nic na razie jednak nie wskórała.

Problemem zajęła się jednak także Komisja Europejska.

– Jedyna nadzieja jest rzeczywiście w tym, że porządek z całym problemem zrobi Komisja Europejska.

Tym bardziej, że niejasności i absurdy się tu mnożą. Nie wiemy nawet, jak mielibyśmy to wszystko poukładać w dokumentach. Tak naprawdę musielibyśmy przecież zmienić umowy o pracę ze wszystkimi kierowcami. Tymczasem żaden prawnik nie chce nam powiedzieć, co tam należałoby wpisać. Nawet mój niemiecki prawnik mówi, że nie wie o co chodzi i nie wie co podpowiedzieć. Przecież tu nawet można się zastanawiać, czy składki zdrowotne i emerytalne należałoby w takim razie płacić w Polsce czy w Niemczech. To jest przecież absurd.

Poza tym, jeśli zaczęlibyśmy naprawdę stosować się do tej regulacji, to jestem przekonany, że kierowcy nagle zaczęliby jeździć po Niemczech wolniej i do maksimum przeciągać tamtejsze załadunki i rozładunki. I to byłby kolejny absurd wynikający z absurdalnych przepisów.

Rozumiem, że liczycie, iż interpretacja przepisów po niemieckiej stronie się zmieni?

– Nie ulega wątpliwości, że tak powinno być. Bo idąc dalej tokiem obecnego rozumowania niemieckich urzędników, to czemu nie mielibyśmy wprowadzić jednej płacy minimalnej w całej Unii Europejskiej. I wtedy zgoda, mogę płacić pracownikom 8,5 euro za godzinę, ale koszty transportu w Unii bardzo wzrosną, zresztą wszystko wtedy będzie dużo droższe.

Faktem jest, że przewoźnicy zamiast skupiać się na prowadzeniu biznesów są ostatnio rozpraszani coraz to nowymi komplikacjami prawnymi. Tak było też choćby w ubiegłym roku, kiedy Francuzi zakazali nocowania w kabinach ciągników siodłowych w weekendy. Choć przecież my specjalnie płacimy za takie wyposażenie kabin, by kierowcy mieli w nich wszystko, co jest im do odpoczynku potrzebne. To tak, jakby na polu kempingowym nie wolno było nocować w camperze.

Wszystkie te komplikacje sprawiły, że obecnie na spotkaniach przewoźników słychać wiele głosów zniechęcenia. Niektórzy mówią nawet, że niepotrzebnie kupowali w zeszłym roku nowe pojazdy i że może lepiej je sprzedać i dać sobie z tym wszystkim spokój.

Pana zdaniem uda się przekonać stronę niemiecką do ustępstw?

– Ustępstwo jest tak naprawdę w interesie Niemców, bo nie dość, że wozimy bardzo wiele niemieckich towarów, to jeszcze zaopatrujemy się w dużej mierze w niemieckie ciężarówki.

Zresztą prawda jest taka, że strona niemiecka nie ma za bardzo pojęcia o wynagrodzeniach polskich kierowców. Im wydaje się, że zarabiają jedynie po 2 tys. zł miesięcznie. tymczasem oprócz zasadniczej pensji wypłacamy jeszcze liczne dodatki, łącznie z którymi pensja kierowcy w transporcie międzynarodowym oscyluje około 5 tys. zł. A to jest kwota porównywalna do tego, co dostaje niemiecki kierowca. Mam nadzieję, że to w końcu dotrze do świadomości organów, które w Niemczech stanowią prawo.